piątek, 4 października 2013

Epilog




„Ile można nie zasypiać? Nie jeść, nie oddychać, płakać, łzy połykać? Koniec, końcem zawsze po burzy wychodzi słońce.”


Zewsząd otaczali mnie szczęśliwi, radośni ludzie którzy po raz ostatni w tym sezonie przyszli dopingować swoją drużynę. Każdy bełchatowski kibic pragnął, żeby to jego klub został Mistrzem Polski, żeby udało im się wyrwać z rąk Resoviaków ten tytuł i ponownie wzbić się na sam szczyt, znów być najlepszą drużyną. Hala pękała w szwach od przepełnienia ludzi w różnym wieku zaczynając od tych najmłodszych kibiców, a kończąc na tych już w sile wieku. Spiker rozkręcał całą imprezę przed pierwszym gwizdkiem w tym meczu. Przez ten cały czas wszyscy byliśmy taką wielką siatkarską rodziną. A między nimi byłam JA. Dziewczyna z bogatą przeszłością, niekoniecznie szczęśliwą, z połatanymi dziurami na duszy. Dziewczyną, która w tak młodym wieku musiała zmierzyć się z tyloma złymi doświadczeniami, nauczona przez los walczyć o siebie, o życie. Kto by pomyślał, że znajdę się jeszcze tu gdzie jestem, że poradzę sobie z trudnościami, że jeszcze parę miesięcy temu chodzenie po ziemi było dla mnie największą z możliwych kar. Teraz moje liche życie odwróciło się do góry nogami. Teraz jestem człowiekiem szczęśliwym, mającym przy sobie bliskie osoby i miłość swojego życia. Teraz patrzę z optymizmem w swoją przyszłość i dobrze mi z tym.
I jest pierwszy gwizdek oznajmiający początek najważniejszego boju moich przyjaciół. Mój wzrok nie był jednak skierowany w boisko tylko przeskakiwał z miejsca na miejsce w poszukiwaniu pewnej brązowej czupryny i wysokiej, smukłej postaci. Spojrzałam na puste miejsce obok mnie i westchnęłam przeciągle kierując wzrok na pomarańczowe boisko. Ten chłopak doprowadzi mnie kiedyś do nerwicy.
- Co tak wzdychasz? – usłyszałam wesoły głos po swojej lewej stronie.
- Dłużej się nie dało? Nie wierzę, że była tak długa kolejka. – prychnęłam.
- Oj nie przesadzaj, przecież mecz zaczął się dosłownie chwilę temu. Ja rozumiem, że twój ukochany jest w wyjściowej szóstce i się stresujesz, ale wyluzuj.
- Jestem wyluzowana. – wysunęłam podbródek do przodu i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Po meczu musimy pojechać na chwile do domu. – odparł mój towarzysz.
- Po co?
- Już byś wszystko chciała wiedzieć. – zaśmiał się radośnie poprawiając na swojej szyi żółto-czarny szalik.
- Gadaj, Alan. – zmrużyłam oczy i dźgnęłam chłopaka palcem w ramię.
- Zapomnij.
Właśnie …Alan. Mój jedyny i ukochany starszy brat zdołał odbić się od dna i uratować swoje życie. Zaczyna żyć na nowo, z czystą kartką i co najważniejsze z czystą duszą. Z ośrodka wyszedł trzydzieści dni temu uprzednio spędzając w nim cztery długie, męczące miesiące. Było warto, udało mu się. Zostawił swoją ćpuńską przeszłość za sobą, nie jest już narkomanem, a ja odzyskałam swojego dawnego brata.
Przeprowadził się do Bełchatowa i mieszka z Fabianem, który jest naprawdę w porządku. Od października ma zamiar pójść na swoje wymarzone studia. Wiem, że nie patrząc na nic będziemy obok siebie, będziemy się wspierać i mieć w sobie oparcie. Te kilka miesięcy jeszcze bardziej zbliżyło nas do siebie i umocniło naszą więź.


"Nieważne jak jest źle, a to że mamy w sobie nadzieję i myśli te. Przeżyjemy bo, weźmiemy w ręce życie, zaczniemy budować od podstaw, a jak się zjebie coś, naprawimy to."

***

Z okrzykiem radości przepychałam się przez tych wszystkich ludzi, by po chwili wpaść w te ukochane i znajome ramiona.
- Gratulacje! – krzyknęłam, a siatkarz powiesił swój złoty medal na mojej szyi i okręcił nasze ciała dookoła osi.
- Dalej nie mogę uwierzyć w to, że zostaliśmy Mistrzem Polski. – krzyczał uradowany co raz obsypując moją twarz słodkimi pocałunkami. Jak dla mnie ta chwila mogłaby trwać wiecznie, ale oczywiście musiał nam ktoś przeszkodzić wyrywając mnie z rąk Konstantina i chowając w swoich ramionach.
- Wygraliśmy! A ty nigdy nie wierzyłaś w swojego zdolnego kuzyna. – śmiał się Zati przygniatając mnie do swojej piersi.
- Wierzyłam, wierzyłam i jestem z ciebie bardzo dumna. W końcu nie bez powodu masz na nazwisko Zatorski. – poruszałam brwiami  w górę i w dół.
- Słońce my musimy lecieć się przebrać i widzimy się za jakąś godzinę w naszej knajpce. – usłyszałam nad głową głos Konstantina i po chwili poczułam jak szybko całuje mnie w policzek i znika z resztą siatkarzy z boiska.
- Chodź już. – Alan pociągnął mnie za rękę wyciągając z tłumu.
- Powiesz mi o co tu chodzi? Przecież mieliśmy razem z nimi iść świętować zwycięstwo. – odparłam zdezorientowana. Ten jednak nic nie powiedział tylko poprowadził mnie do samochodu Pawła, by po chwili znaleźć się w mieszkaniu siatkarza, no i moim. Chyba mogę już tak powiedzieć. Zła usiadłam w fotelu i wpatrywałam się w ekran telewizora, który przed chwilą włączył Zatorski. Nie lubię jak ktoś coś przede mną ukrywa, nie bardzo lubię niespodzianki, a oni zdecydowanie coś knują.
- I co będziemy tu tak bezczynnie siedzieć? – mruknęłam pod nosem.
- Spokojnie zaraz wychodzimy. I nie, nie pytaj mnie o co chodzi, bo i tak ci nie powiem. – zwariuje kiedyś z tymi ludźmi.
Wysiadając z samochodu trzasnęłam drzwiami i szybkim tempem skierowałam się do ulubionego lokalu naszych siatkarzy. Alan zrównał się z moim krokami pisząc coś zawzięcie na komórce, kiedy miałam położyć dłoń na klamce chłopak pociągnął mnie do tyłu i obejmując moje drobne ciało sam otworzył drzwi. Przekraczając próg do moich uszu doszło głośne, chóralne: Wszystkiego najlepszego Kostka! Moja dłoń instynktownie powędrowała do ust, a oczy wyglądały jak pięciozłotówki. Przede mną stała cała Skra z wielkimi uśmiechami, a po chwili koło mnie pojawił się Paweł.
- Myślałaś, że zapomnieliśmy? – spytał odwracając mnie w lewą stronę, gdzie ujrzałam Konstantina pchającego wielki tort. Z wrażenia nie potrafiłam wykrztusić z siebie żadnego słowa. Myślałam, że to będzie zwykła feta po wygranym meczu, a oni mi urządzili urodziny.
- Nie stój jak ten słup tylko pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki, bo głody już jestem. – Paweł przechodził z jednej nogi na drugą, a reszta wybuchła śmiechem. Mój wzrok prześlizgnął się po siatkarzach, a zatrzymał się na najbliższych osobach memu sercu. Stojąc pomiędzy Alanem, Pawłem i Konstantinem życzenie mogłoby być tylko jedno. Spojrzałam w czekoladowe oczy Cupko i uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam mówiąc w myślach: „Niech moje życie zostanie takie jakie jest, chcę być po prostu szczęśliwa.”

 

  „Nikt nam nie powiedział jak długo będziemy żyć. Do jakich rozmiarów ciągnęła się będzie życia nić. Nikt nam nie powiedział, kiedy mamy się pożegnać i ile mamy czekać, aby znowu się pojednać. Ramię w ramię nawzajem siebie wspierać. Rodzimy się by żyć, żyjemy by umierać.”


~.~ The End ~.~



Coś się kończy, coś się zaczyna. Te opowiadanie ma swój koniec już teraz. Koniec historii Kostki i Cupko, tak jak Alana, Zatiego i całej bełchatowskiej załogi.

Chciałabym bardzo podziękować wszystkim tym, którzy czytali, komentowali, czytali a nie komentowali. Wszyscy, to wszyscy :)
Dziękuje też tym kilku osobom, które były od początku i dla których miałam ochotę coś pisać.
Wiem, że ten blog jak i opowiadanie nie było jakieś super świetne, ale było w porządku.
Jedyne mojego autorstwa, które doprowadziłam do końca.
Dziękuję też za liczbę wejść i komentarzy :)

Czy będę coś pisać dalej? Nie mówię nie, ale też nie mówię tak. Na pewno was o tym poinformuję :) 
Oczywista rzecz, że dalej będę śledzić wasze blogi jak i komentować.

Eh smutno trochę rozstawać mi się z tym opowiadaniem i z wami, no ale taka kolej rzeczy.

Żeby nie zrobiło się łzawo to już się zamykam.


Ściskam mocno, wasza Kostka.